Wycieczka rowerowa po Białorusi:
Długo wyczekiwana wyprawa na Białoruś rozpoczęła się 21.07.2013 i miała trwać do 29.07.2013. Niestety z przyczyn zdrowotnych i pogodowych musieliśmy skrócić nasz wyjazd czego bardzo żałuje (pierwszy zagraniczny wyjazd i pierwsze dziwne problemy z kolanem), ponieważ Białoruś okazała się niezwykle dobrym krajem na tego typu wypady o czym będziecie mogli przeczytać poniżej. Po przygotowaniu wyjazdu na Białoruś tj. złożeniu wniosku o paszport oraz wyrobieniu wizy na Białoruś przyszedł czas na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy – 2 godziny przed wyjazdem. Jak się później okazało czas ten był wystarczający żeby zabrać to co było potrzebne. W naszą trasę wyruszyliśmy o godzinie 8:30 kierując się w stronę Zabłudowa.
Z trasy na Zabłudów odbiliśmy po kilku kilometrach kierując się w stronę miejscowości Narewka. Pogoda pierwszego dnia była stosunkowo dobra, niebo lekko zachmurzone z którego od czasu do czasu pokropił lekki deszczyk – pomyślałem sobie – oby nie było gorzej :). Po dwóch godzinkach jazdy mogliśmy się cieszyć jazdą leśnym duktem prowadzącym do Białowieży w której znajduje się przejście pieszo-rowerowe.
Jazda takimi drogami jest bardzo przyjemna, w okół zieleń cisza i spokój. Z każdym przejechanym kilometrem można zobaczyć wiele po przewalanych drzew oraz konarów. Puszcza jest miejscem w którym ludzka ingerencja ograniczona jest do minimum.
Miałem nadzieję na spotkanie naturalnie występującego w puszczy Żubra. Niespodziewanie parę kilometrów przed Białowieżą jeden z nich przeciął nam drogę. Żubr szybko popędził w dzicz, ja nie zdążyłem wyjąć aparatu żeby zrobić mu zdjęcie. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć te i inne zwierzęta może odwiedzić Rezerwat Pokazowy Zwierząt w Białowieży. Po zrobieniu paru fotek w Białowieży ruszyliśmy na przejście pieszo-rowerowe w Białowieży.
Na przejściu pieszo-rowerowym spotkaliśmy wielu rowerzystów z którymi zamieniliśmy parę zdań. Od jednej z grup usłyszeliśmy iż jest to ich 21 wyjazd do Puszczy Białowieskiej po Białoruskiej stronie. Drogi u naszych sąsiadów wbrew pozorom są dobrej jakości, a natężenie ruchu jest o wiele mniejsze niż w Polsce.
Pierwszego dnia chcieliśmy dojechać do miejscowości Prużany na Białorusi gdzie mieliśmy znaleźć miejsce na nocleg. Zależało nam, aby rozbić się przy zbiorniku wodnym lub rzece. Po przejechaniu 160km pierwszego dnia kąpiel była bardzo wskazana :). Zbliżała się godzina 21:00 czasu Białoruskiego (po przekroczeniu granicy zegarki należy przestawić o godzinę do przodu). Rozłożyliśmy mapę i zdecydowaliśmy się ruszyć w stronę najbliższego jeziora, które nie było wcale blisko. Jednak mieliśmy nadzieję że uda nam się znaleźć coś po drodze. Jadąc asfaltową drogą napotkaliśmy mężczyznę który zbierał kwiatki przy lesie. Zagadaliśmy do niego naszym łamanym białorusko-polskim językiem. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że najbliższy „kanal” jest 15km stąd. Po paru zdaniach Wacek zaproponował gościnę w swojej „daczy” oddalonej o 3 km. Na miejscu Wacek przyniósł nam wiadro wody więc mogliśmy się nieco obmyć po długiej trasie. Na Białoruskich wioskach kanalizacja to rzadkość, więc jeśli liczycie na gorący prysznic lub pachnącą toaletę radzę Wam pojechać w inne miejsce :).
„Im dalej na wschód, tym kieliszki większe”
Wieczór spędziliśmy przy stole zastawionym konserwami, kiełbasą i chlebem. Głównym przysmakiem wieczoru była cebula i czosnek z ogródka Wacka. Rozmawialiśmy o tym jak jest na Białorusi, ile co kosztuje jak tu się żyje. Było tego wszystkiego sporo, jednak to co utkwiło w mojej pamięci był fakt, iż taką daczę na białoruskiej wsi można kupić już za 300$ ;). Jeśli chodzi o ceny podstawowych produktów, są bardzo zbliżone do polskich. Papierosy, wódka oraz bilety pociągowe są zdecydowanie tańsze u naszych wschodnich sąsiadów.
Drugiego dnia mieliśmy się udać w stronę Vawkavysk’a – miejscowości w której Kudłaty ma daleką rodzinę której nie widział od ponad 20 lat ;). W planie mieliśmy odwiedzić ciocię. Poniedziałek na Białorusi okazał się być wietrznym dniem dość trudnym do jazdy. Z Prużan do Vawkavysk’a dzieliło nas jakieś 100 km które pokonaliśmy na mało uczęszczanych szutrowo-asfaltowych drogach. Białoruski szutr jest o wiele bardziej szeroki od naszego polskiego.
Od czasu do czasu robiliśmy przystanki, aby schować się przed dość silnym wiatrem.
W poniedziałek, poza niesprzyjającym wiatrem, zacząłem odczuwać lekki ból w lewym kolanie. Pomyślałem; pierwszy taki zagraniczny wyjazd, a tu takie cuda się dzieją. Jednak trzeba było zacisnąć zęby i jechać dalej – nie dopuszczałem do głowy myśli że mam się zawrócić już po pierwszym dniu. Do Vawkavysk’a dojechaliśmy późnym popołudniem. Dość sprawnie znaleźliśmy dom cioci Kudłatego. Po zjedzeniu kolacji ruszyliśmy pokręcić się po Vawkavysk’u. Chcieliśmy zrobić parę fotek i znaleźć jakiś otwarty „magazin”. Ludzie na Białorusi ogólnie są przyjaźnie nastawieni, choć czasami zdarzają się drobne wyjątki. Podeszliśmy do stojącej na chodniki pary młodych ludzi. Zapytaliśmy o drogę do sklepu, na to Białorusin krzyknął: „O Polaki pryjechali, dawajcie wódkę będziem chlać” 🙂 Kola dobrze mówił po polsku, ponieważ jego kolega Kostek studniował 2 lata w Lublinie… na pierwszym roku. No cóż ze studiami mu nie wyszło, jednak czas spędzony w Polsce pozwolił mu na przyswojenie naszego języka i nauczenie swojego kolegi Koli ;).
Będziemy bardzo dobrze wspominać ten wieczór. Niestety nie mogliśmy pobiesiadować z naszymi wschodnimi przyjaciółmi, ponieważ mieliśmy do pokonania sporo kilometrów. Następnego dnia obudziłem się z równie bolącym kolanem jak poprzedniego. Od rana było deszczowo. Zdecydowaliśmy się pomóc sobie pociągiem. W normalnych warunkach z pewnością kontynuowali byśmy podróż na rowerach. Kupiliśmy bilety do Baranovichi. Za przejechanie 120 km zapłaciliśmy równowartość maksymalnie 20 zł. Jadąc pociągiem z Białegostoku do Ełku trzeba wydać jakieś 50 zł za jedną osobę z rowerem :).
Po dostaniu się pociągiem do Baranovichi ruszyliśmy w stronę miasteczka, w którym znajduje się Zamek w Mirze.
Ikarus – jeszcze parę lat temu mogliśmy poruszać się takimi w Polsce 🙂
Od Baranovichi do Mira dzieliło nas jakieś 60 km. Pogoda była tragiczna – boczny, porywisty wiatr oraz duży deszcz skutecznie utrudniał nam pokonywanie trasy. Był to chyba najtrudniejszy odcinek na którym momentami chciałem postawić namiot na środku pola i poczekać do jutra na zmianę pogody. W Mirze musieliśmy znaleźć jakiś nocleg, żeby móc się odrobinę przesuszyć i nabrać sił na kolejny dzień. Pokój w którym przyszło nam spędzić noc nie był wysokich standardów a cena nie taka niska – 20$ za osobę. Zbawieniem okazała się ruska bania w piwnicy domu. Gospodyni rozpaliła piec, żebyśmy mogli wysuszyć nasze mokre rzeczy. Następnego dnia udaliśmy się na zwiedzanie Zamku w Mirze.
W Mirze udało mi się znaleźć aptekę oraz wytłumaczyć o co chodzi z moim kolanem. Kupiłem maść oraz bandaż elastyczny, które nieco złagodziły ból w kolanie. Po zwiedzeniu zamku ruszyliśmy w stronę Stoubcy. Miejscowość ta była oddalona od Mińska 76 km.
Niestety ponownie musieliśmy wsiąść do pociągu. Po 1,5 h jazdy na torach znaleźliśmy się w Mińsku – stolicy Białorusi. Jest to chyba najgorsze miasto po których poruszałem się rowerem. Ogromny ruch na drogach, chodniki nie posiadały obniżanych krawężników co skutecznie utrudniało przemieszczanie się po tym mieście w celu odnalezienia noclegu w przystępnej cenie. Usłyszeliśmy 100$ za osobę :). Była to ogromna motywacja do tego żeby wyjechać z tego miasta i poszukać dobrego miejsca na rozstawienie namiotu.
Dworzec w Mińsku
Mińsk okazał się dla nas dość pechowym miejscem. Poza dużym ruchem, wielkimi krawężnikami, Kudłaty złapał gumę 😉
Wymiana dętki w Mińsku
Nasz obóz pod Mińskiem
Pogoda nie dopisywała, robiło się ciemno a na niebie przybywało ciemnych chmur. Musieliśmy szybko zrobić zakupy na wieczór i znaleźć jakieś miejsce na namiot. 10 km za Mińskiem znaleźliśmy odpowiednią miejscówkę. W Mińsku moje kolano zaczęło dawać znać o sobie jeszcze bardziej. Podjęliśmy decyzję, że musimy skończyć przed czasem naszą trasę. Rano, po spakowaniu namiotu walnął dość siarczysty deszcz. Pomyślałem: „Ładny początek dnia, co może jeszcze się stać?”. Pojechaliśmy na dworzec i kupiliśmy bilety na pociąg do Grodna który był za 40 minut. Uff będziemy chociaż trochę bliżej granicy z Polską – pomyśleliśmy. Kiedy pociąg przyjechał na peron, konduktor oznajmił nam że ten pociąg nie może przewozić rowerów, że trzeba je spakować w karton inaczej nie pojedziemy… Ładnie prawda? 🙂 Wróciliśmy do kasy i kupiliśmy bilety na pociąg którym tu przyjechaliśmy – kursował on na trasie Mińsk – Baranoviche – Brześć. Innej drogi powrotu nie było. Zamiast przekroczyć granicę w Bobrownikach znaleźliśmy się w Terespolu z którego mieliśmy o 5:30 pociąg do Warszawy. Następnie z Warszawy pojechaliśmy do Białegostoku o 11:16. Wyjazd rowerem na Białoruś może nie był udany w 100%, jednak będziemy miło wspominać to przygodę. Pozostał pewien niedosyt. W przyszłości będzie trzeba odwiedzić Białoruś na pewno nie jeden raz.
„Piękna pogoda”
Warszawa – w oczekiwaniu na pociąg do Białegostoku
12 Komentarzy
Denis
No to szkoda, że wyjazd nie udał się tak jak miał. Mimo wszystko pewnie warto jest tak sobie pojechać. Ja osobiście jeżdżę na rowerze po lasach, bo mam z tego największą frajdę 😀
TrasyMasy
Domyślam się że lubisz bardziej ekstremalną jazdę? Dobra sprawa sam czasami wpadnę do lasu pojeździć po pagórkach, jednak częściej biegam po lesie niż jeżdżę.
Hoax
Naprawdę ciekawa wyprawa. Widzę, że Białoruś to ciekawy kraj, również turystycznie 😀 Myślałem o podobnej wyprawie na Ukrainę, ale póki co muszę zebrać chętnych. Brawa za odwagę 🙂
Krzysiek
Ciekawy pomysł z taką wyprawą na Białoruś. Może też spróbuję się wybrać w przyszłym roku. Pozwolę sobie zapytać się u źródła: jak długo czeka się na białoruską wizę i czy jest z tym dużo formalności?
TrasyMasy
Na samą wizę trzeba czekać około 5 dni. Pod tym linkiem znajdziesz więcej informacji na temat przygotowania wyjazdu na Białoruś.
https://www.trasymasy.pl/przygotowanie-wyjazdu-na-bialorus/
Ogólnie sprawnie to idzie, jedynie musisz mieć dane kogoś do kogo jedziesz, albo wziąć je z kosmosu. Tej drugiej opcji nie próbowałem 🙂
Krzysiek
Dzięki za odpowiedź i link do wpisu. Nie przejrzałem jeszcze, jak widać, archiwum bloga. 🙂
Jan
Miałbym obawy z wyjazdem na Białoruś. Nigdy nie piłem alkoholu (mam ponad 60 lat) a tam zasada „paznakomsja” na każdym kroku, mili ludzie alkohol leje się strumieniem. Oczywiście, każdy ma własne potrzeby i podejście do rzeczywistości. Ja, jednak, wolę Niemcy, ludzie b. mili, kulturka wyższa i nikt nie namawia do wódy.
Jacek Pastuszko
Szkoda, że wyjazd nie do końca był udany przez kontuzję. Na pewno każdy kolejny będzie lepszy.
Dawno temu byłem na dwóch kółkach na Białorusi. Był to zlot motocyklowy w Brześciu. Być może opiszę to kiedyś na swoim blogu.
Polecam wyjazdy na Białoruś i Ukrainę. Wspaniali ludzie przyjaźnie nastawieni do wszystkich. To co niektórzy mówią, że jest tam niebezpiecznie, że dzikie strony można raczej włożyć między bajki.
Pozdrawiam,
Jacek Pastuszko
macias
Dzięki za relację z wyprawy. Planuję porowerować 🙂 po Białorusi w lipcu 2014. Mimo, że Białoruś to nasz sąsiad, jednak niewiele wiemy o tym kraju. Z takich relacji jak ta można się wiele dowiedzieć.
Mam jedno pytanie o sprawy wizowe, ale zadam je w innym Twoim wątku, pod tym linkiem: https://www.trasymasy.pl/przygotowanie-wyjazdu-na-bialorus/
gabi
Podziwiam za odwagę i determinację:) pozdrawiam
MACIAS
Pochwalę się. Mój wyjazd się udał. Wraz ze znajomym przejechaliśmy Białoruś oraz dotarliśmy do stacji ochrony niedźwiedzia na terenie Rosji. Białoruś to piękny kraj. I bardzo czysty w przeciwieństwie do tej części Rosji, w której byliśmy. W ciągu 17 dni przejechaliśmy 1200 km. Było warto. Najszersze ścieżki rowerowe w Europie 🙂 :).
Marek Masalski
1200 km to ładny wynik! Gratuluję i jednocześnie mam nadzieję, że kolejne wyprawy będą jeszcze bardziej odległe!